Ipi – czyli dlaczego czasem warto marzyć wbrew wszystkiemu

Zdarzyło się Wam kiedyś tak, że zapragnęliście przysłowiowej gwiazdki nieba? Czegoś niemal nieosiągalnego, zdawałoby się niemożliwego, co jednak miało dla was ogromną wartość( i nie chodzi tu o wartość liczoną w złotówkach) Mnie tak. Moje marzenia, były, w owym czasie, jak mi się zdawało, równie realne, jak, powiedzmy, podróż na księżyc. Bo przecież podpowiadał mi mój wewnętrzny usłużny głosik:” to nie dla mnie, jestem za stara, nie nadaję się, no weź przestań, to za dużo roboty, nie wiem nawet od czego zacząć, to niemożliwe.” Znacie to?

Moja ukochana babcia na wiadomość, że ktoś chce zrobić coś „szalonego”, jak choćby realizacja, nieziszczalnych z pozoru marzeń zwykła mówić do delikwenta „ty mosz ipi”, czyli tłumacząc z gwary śląskiej na polski, „masz nie po kolei w głowie”. Oględnie mówiąc. Babcia miała na podobne okazje jeszcze jedno, bardziej dosadne powiedzenie, którego pełny sens dotarł do mnie dopiero gdy podrosłam do odpowiedniego wieku. Nie wiem wprawdzie, czy nie powinnam ocenzurować, ale, że to kwiatek kulturowy i prawdziwy „ausdruK” zacytuję: „Zachciewa ci się jak kobyli jajec”.

Tak więc moje marzenia kisiły się gdzieś na dnie umysłu, aż zdarzyło się w moim życiu coś, co spowodowało, że uwierzyłam, że watro choć spróbować zawalczyć to, co „niemożliwe” Postanowiłam spróbować.

Na początku nie było łatwo, wiele razy mówiłam sama sobie, że mam „ipi” i „zachciewa mi się…” Ale marzenia okazywały się silniejsze. Marzenia, jak nic innego potrafią dać nam motywację, pod warunkiem, że zamienimy je w cele do których należy dążyć. Silną motywację, bo wewnętrzną, mówiąc językiem psychologa. Potrafią też zmienić naszą rzeczywistość, bo gdy zaczynamy się na nich skupiać, zaczynamy także dostrzegać okazje, których inaczej byśmy nie zauważyli. Doświadczyłam tego, pamiętam, że gdy po raz pierwszy wsiadłam za kierownicę własnego samochodu, ze zdumieniem stwierdziłam, że po mieście jeździ bardzo wiele aut podobnych do mego renault , choć, jako, żywo, nie było ich tam poprzedniego dnia. A raczej ja ich nie dostrzegałam. Podobnie jest gdy zaczynami się skupiać na realizacji marzeń, nagle okazuje się, że dostrzegamy okoliczności, które mogą nam to zadanie ułatwić.

Przekonuję się, że warto „mieć ipi”, na punkcie tego co się robi. Zdarzyło mi się nie raz spotkać ludzi, którzy wbrew wszystkiemu, realizowali swoje marzenia i którzy po prostu kochają to, czym się zajmują. To widać od razu. W spojrzeniu, błysku oka, głosie, w pasji z jaką opowiadają o swoim zajęciu, które przynosi im tyle satysfakcji. Prawie każdy z nich opowiadał, że zaczęło się od marzeń, silnego przekonania, że powinni obrać życiu jakaś drogę bo to „coś dla nich”. Każdy z nich pokonywał piętrzące się przed nim trudności. I każdy z nich jest szczęśliwy wykonując swoją pracę (choć nie zawsze są to zajęcia, które inni uznaliby za łatwe i przyjemne.) Miałam szczęście spotkać takich ludzi, gdy sama znajdowałam się na początku mojej drogi do realizacji „niemożliwego” marzenia i wiem, że wnoszą oni wiele energii i zarażają optymizmem. Człowiek zaczyna wierzyć, że jemu też może się udać.

Teraz, po wielu tonach potu i włożonego czasu i wysiłku, moje marzenia są rzeczywistością. Na tym jednak rzecz polega, od samych marzeń jeszcze nic się nie dzieje, trzeba się ruszyć i zacząć działać. Powoli, małymi krokami, wszak nie od razu Kraków zbudowano. A jednak warto. Dziś wiem, że choć czasem trudne, realizowanie marzeń jest możliwe, a jeszcze parę lat temu popukałabym się w czoło mówiąc do siebie „no ty mosz cheba ipi”.

W czym mogę pomóc?